Jeśli od jakiegoś obserwujesz moje konto na Instagramie, to pewnie już wiesz… A jeśli nie – opowiem Ci trochę o naszych kurach. Cząstkę naszej małej, rodzinnej historii.
Półtora roku temu, na jesień, przeprowadziliśmy się ze starej kamienicy przy ruchliwej ulicy w Poznaniu do równie starego domu na wsi. Najbardziej urzekło mnie otoczenie domu, duża działka, z malutkim, starym sadem, trzy wielkie (dwa razy większe od domku) lipy przed wejściem, które w czasie deszczu dają nawet delikatne schronienie przed mokrymi kroplami. Bywałam w tej okolicy wcześniej, ale nigdy nie miałam okazji dobrze przyjrzeć się, co tak naprawdę na tej działce się dzieje…
Pierwszej wiosny poznawaliśmy zakątki ogrodu, ja odkrywałam, że pod moim nosem toczy się wspaniałe roślinne życie! Tyle gatunków! Jak to ujarzmić? Powoli się tego uczę.
Latem zamarzyło się nam mieć własne kurki. Kilka niosek – by cieszyć się własnymi, zdrowymi jajkami. Mój mąż wieczorami budował pierwszy w życiu kurnik, a niedługo później zamieszkały w nim pierwsze kurki.
Nie sądziłam, że kurza sprawa nas tak wciągnie.
Dzisiaj, kiedy zaczęła się nasza druga wiosna w tym pięknym miejscu mamy już 10 kur, powiększony wybieg i przekopaną niezłą część ogródka warzywnego. Pojawiło się wiele nowych krzewów owocowych, moje róże, hortensje i inne roślinki przetrwały zimę i pięknie rosną. Teraz zostało nam tylko doceniać to, co mamy, dbać o to i cieszyć się tym.
Czekamy, kiedy ten trudny czas minie i będziemy mogli znów zaprosić tutaj dziadków naszych dzieci, naszych przyjaciół z ich pociechami… Razem usiąść pod parasolem, wypić dobrą różaną herbatę Chelton i zjeść domową szarlotkę… Wiem, że ten dzień nadejdzie. Jestem dobrej myśli.
Trzymajcie się ciepło i zdrowo!
Karolina z PAPI studio